Po kilku latach pracy z lekarzami weterynarii i studentami, pomocy przy pisaniu i przeglądaniu ponad 200 weterynaryjnych CV, listów motywacyjnych i referencji, a także aktywnym zaangażowaniu w proces rekrutacji personelu weterynaryjnego, zdecydowałam się w końcu napisać ten tekst, aby nakreślić Wam czego oczekuje od Ciebie pracodawca, ale nie zawsze Ci to powie. W tym momencie jestem również po stronie pracodawcy i zawsze staram się jasno określić oczekiwania i wynagrodzenie, co niestety w Polsce wciąż jest rzadkością. Ale zacznijmy od początku.
OGŁOSZENIA O PRACĘ
“Szukamy lekarza do młodego, energicznego zespołu. Dysponujemy EKG, USG, RTG, analizatorem biochemicznym, … (i tu następuje długa wyliczanka sprzętów weterynaryjnych w lecznicy.) CV proszę wysyłać na adres xxx.” (Myślę: Zakasam rękawy i wysyłam CV, aby móc pobawić się tymi wszystkimi zabawkami! Nieważne za ile i gdzie dokładnie!)
“Szukamy technika do przychodni weterynaryjnej w Warszawie. Atrakcyjne wynagrodzenie!” (Myślę: Atrakcyjne, czyli więcej niż minimalna krajowa, jak często zwykło się płacić technikom?)
“W związku z dynamicznym rozwojem xxx poszukujemy lekarzy, techników, asystentów. Możliwość rozwoju i poszerzania wiedzy. Więcej pod nr xxx” (Myślę: O rany, znowu muszę dzwonić po ludziach, wypytywać o więcej, płożyć się przed nimi i starać się o rozmowę i dopiero na samym końcu powiedzą mi, że dadzą mi mniej niż oczekuję. Ale najważniejszy jest rozwój!”)
“Lecznica poszukuje na dwa nocne dyżury w tygodniu. Kontakt mailowy na xxx.” (Myślę: Kto, jak, jakie dni, za ile, czego dokładnie potrzebują. Znowu muszę tracić czas na pisanie maili…”
“Przychodnia weterynaryjna poszukuje super pracownika na stanowisko lekarz weterynarii. Oferujemy wszystko co najlepsze (tutaj długa lista sprzętów weterynaryjnych). Wynagrodzenie 100-150 zł netto dniówka w zależności od umiejętności i zaangażowania. Na początek. Jeżeli wykonuje samodzielnie (i dobrze) zabiegi (z technikiem, który jest na stanie) – 50% ceny zabiegu do ręki. Dodatkowo oprócz dniówki. Dyżury nocne i weekendowe ekstra płatne (naprawdę ekstra). Opłacamy 3-4 szkolenia rocznie. Może być świeżak.” (Myślę: No dobra, jak nie umiem chirurgii to całe 2000-3000 zł miesięcznie. To 2000 czy 3000? Ale najważniejsze, że jest super sprzęt. No dobra, to na początek. A co dalej?”)
“Zarobki zależne od stażu pracy!” (Myślę: No dobra, nie możecie po prostu napisać ile, muszę znów dzwonić?”)
Prawda, że wszystkie te ogłoszenia są mało konkretne i nie zachęcają do wysłania CV? Niestety portal VetContact przy niezweryfkowanym koncie pozwala na ogłoszenie o długości tylko 240 znaków. Powinno jednak pracodawcy zależeć na stworzeniu zaufanego profilu i wtedy wrzucenia ogłoszenia o długości 1000 znaków. Grupy Facebookowe, przez które głównie się ogłaszamy nie mają ograniczenia znaków, co sprawia, że wrzucanie enigmatycznych i telegraficznych ogłoszeń jest przejawem braku profesjonalizmu, niedbalstwa i lenistwa.
Jak skonstruować ogłoszenie o pracę żeby oszczędzić obu stronom czasu?
Lecznica ABC w Warszawie (adres) to miejsce tworzone przez ludzi z pasją. Szukamy ambitnych i uśmiechniętych osób chcących współtworzyć to wyjątkowe miejsce oraz zdobywać doświadczenie i rozwijać się w profesjonalnym, nowoczesnym i przyjaznym zespole. Poszukujemy: lekarza pierwszego kontaktu (stażysty/technika/recepcjonistki itp.)
- Oferujemy:
- pełny wymiar godzin (w tym wybrane weekendy po uzgodnieniu)/pół etatu/dyżury pn-śr 9-17/itp.
- pracę w energicznym i młodym zespole
- korzystanie z nowoczesnego sprzętu weterynaryjnego (można wymienić)
- możliwość rozwoju/awansu/wyższych zarobków uzależnionych od obrotu
- umowę B2B/umowę o pracę
- wynagrodzenie 6000/5000 złotych brutto, podstawa 3000 zł brutto + 30% od usługi (łącznie ok… KWOTA) itp… – zaoszczędź kandydatowi czasu, stresu i zachodu, a sobie czasu i napisz od razu ile chcesz płacić, żeby nie fatygować tej osoby do siebie żeby na koniec usłyszała, że nie jesteś w stanie jej zapłacić tyle, ile chce
- wsparcie merytoryczne oraz z zakresu umiejętności miękkich
- dodatkowe benefity motywacyjne (prywatne ubezpiecznie zdrowotne, 1000 zł na szkolenia w roku, opłacenie dwóch wybranych konferencji w roku itp…)
- Oczekujemy:
- minimum dwuletniego/pięcioletniego/itp. doświadczenia w leczeniu małych zwierząt
- referencji od dwóch poprzednich pracodawców/dwóch osób (może to być nauczyciel akademicki lub współpracownik) (telefon+e-mail do kontaktu) – to jest standard na świecie i coś, co sprawia, że pracodawca może zweryfikować kandydata – kim jest ta osoba, jak pracuje w grupie, samodzielnie, jaki ma kontakt z klientami itp. Ile byśmy sobie zaoszczędzili czasu i rozczarowań oraz pieniędzy, biorąc referencje i nie musząc potem zwalniać nieodpowiednich kandydatów, którzy nie wpisują się w misję firmy, lub po prostu nie nadają się na to stanowisko
- zaangażowania, dokładności, empatii,
- umiejętności pracy w zespole/samodzielnym stanowisku
- znajomości języka angielskiego (Warszawa/Trójmiasto/większe miasta)/niemieckiego (przy granicy z Niemcami) na poziomie min. B1 (opcjonalnie)
- itd…
Prosimy o zawarcie w CV klauzuli: „Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych osobowych zawartych w mojej ofercie pracy dla potrzeb niezbędnych do realizacji procesu rekrutacji prowadzonego przez … z siedzibą w … zgodnie z ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (t.j. Dz. U. z 2016 r., poz. 922)”.
Tajemnicze zarobki lekarzy weterynarii
Niestety w Polsce nadal dobre ogłoszenia weterynaryjne są prawdziwą rzadkością. Mam wrażenie, że wynika to z faktu, że właścicielom lecznic nikt nigdy nie pokazał, jak powinny one wyglądać i jak wyglądają za granicą. Kolejną kwestią jest informowanie o zarobkach już na samym początku. 98% ofert takiej informacji w ogóle nie zawiera. Podejmując pracę gdziekolwiek za granicą, czy to w Wielkiej Brytanii, czy Szwecji, czy Norwegii informację o tym, jaka jest moja dzienna/miesięczna stawka dostaję natychmiast. Bez tego w ogóle nie zaczynam żadnych negocjacji i nie odpowiadam na ogłoszenie. Po co mam marnować swój czas i wchodzić w proces rekrutacyjny, skoro na końcu okaże się, że i tak będą chcieli zapłacić mi mniej, niż ja oczekuję. Standardem jest podanie stawki od razu, żeby oszczędzić czasu obu stronom. W Polsce jednak nadal informacja o zarobkach, to wiedza ukryta. Lekarze boją się powiedzieć ile chcą zaoferować, bo nie chcą żeby wiedziała o tym ich konkurencja (w tym ta nieuczciwa), albo wiedzą, że oferują na tyle mało, że w sumie nie ma się czym chwalić. Wciąż niestety często w Polsce, ale i też w krajach Europy niechętnie dyskutuje się o zarobkach. Boimy się zazdrości i zawiści innych, wysokość pensji ukrywa się. Podczas gdy najnowsze badania pokazują, ze otwarta polityka płac już od samego początku procesu rekrutacyjnego oraz późniejsze wskazanie co i jak należy zrobić, aby osiągnąć w firmie awans, a także po jakim czasie – działa motywująco na pracowników i oczyszcza atmosferę w pracy. Niestety sporo pracodawców w Polsce tego awansu nie przewiduje, a sfrustrowany pracownik boi się o podwyżkę zapytać. Finalnie odchodzi do konkurencji lub innej lecznicy, albo otwiera coś swojego, wtedy zaś były pracodawca próbuje go zatrzymać (lub nie) i przychodzi z kontrofertą. Według jedynych dostępnych danych nt. zarobków lekarzy weterynarii w Polsce, mediana wynosi 3649 zł brutto. To nie jakieś kokosy, prawda? Odpowiedziało 282 respondentów (dane ze stycznia 2018). W badaniu nie uwzględniono podziału na gatunki zwierząt.
W Polsce nadal wysokość pensji podawana jest dopiero na rozmowie kwalifikacyjnej z właścicielem lub managerem lecznicy podczas rozmowy w cztery oczy. Zarobki są skrzętnie ukrywane i owiane tajemnicą. Kandydat bywa, że jedzie na drugi koniec kraju na rozmowę, żeby dopiero dowiedzieć się ile będzie zarabiał. Często właściciel nie ma gotowej propozycji i pada pytanie: “No dobrze, to ile Pani chciałaby zarabiać?” Młody człowiek boi się i nie wie co odpowiedzieć. Przerzucanie takiej odpowiedzialności na świeżo upieczonego lekarza jest nie w porządku. To pracodawca powinien podać propozycję i ew. być skłonnym do negocjacji. Osoba ta bardzo chce dostać pracę i szczególnie kobieta zgodzi się na niższą stawkę. Bardzo chcemy dostać posadę i zgodzimy się na mniej, zaś później rozmowa o podwyżce może nigdy nie nastąpić lub rodzić się w wielkich bólach. Przyczynia się to do zwiększenia również tzw. gender gap, czyli nierówności zarobków w obrębie płci, na już i tak silnie sfeminizowanym rynku.
Niestety w tak bardzo zdysocjowanym polskim weterynaryjnym świecie sprawa z zarobkami znacząco komplikuje się. Przy natłoku jednoosobowych gabinetów weterynaryjnych i świadczeniu przez nie całego wachlarza usług oraz nieodsyłaniu pacjentów na usługi specjalistyczne, ale zamawiania specjalistów na godziny, widzimy swoisty dysonans, który coraz bardziej dzieli nasze rodzime środowisko weterynaryjne. Tak naprawdę są ich dwa: jeden znacznie dłużej trwający, a drugi krócej, nowszy.
Paradoks chirurgiczny
Otóż od zawsze wiadomo, że największym wpływem lecznicy weterynaryjnej są zabiegi, konsultacje specjalistyczne oraz hospitalizacja pacjentów. Standardem większości lecznic weterynaryjnych jest: szef (rzadziej szefowa) chirurg/ortopeda/specjalista/itp. (podpora lecznicy, a także główny ‘zarabiający’ na zakład) oraz kobiety internistki wykonujące ogrom pracy konsultacyjno-profilaktycznej w tym wszelkiego rodzaju drobne usługi (pazury gruczoły, uszy itp.), które mimo najszczerszych chęci i szczepienia wszystkich pacjentów za kilkadziesiąt złotych i odrobaczania za kilka-kilkanaście złotych za tabletkę, nie są absolutnie w stanie zbudować takiego efektu skali jak kilka skomplikowanych specjalistycznych zabiegów chirurgicznych, które w ciągu jednego dnia przekraczają często pozostały utarg z dwóch tygodni. Wracamy znowu do poruszanego już wcześniej tematu gender gap, które rodzi u kobiet frustrację, niskie poczucie własnej wartości, blokowanie możliwości rozwoju i awansu (np. na konferencje i szkolenia jeździ tylko szefostwo (i ew. ich dzieci), a pracownicy już nie), a także niezabieranie zdania w kluczowych kwestiach (także zarobków i rozwoju kariery) w lęku przed utratą pracy. Sytuacja jest jeszcze gorsza, kiedy w lecznicy pojawia się potomek szefa i za ten sam, bądź mniejszy, zakres obowiązków zarabia wielokrotnie więcej od pracowników z dłuższym stażem zawodowym.
W Wielkiej Brytanii zarobki lekarzy o podobnym stażu pracy są bardziej zbliżone, jednak brytyjski tytuł veterinary surgeon, który odnosi się do każdego lekarza weterynarii oznacza, że każdy z nas konsultuje i operuje w wybrany dzień (mam na myśli proste zabiegi chirurgiczne i stomatologiczne). To również oznacza, z punktu widzenia właściciela lecznicy, że każdy pracownik przynosi podobny zysk dla lecznicy i jest w stanie na siebie zarobić. W Polsce jednak właściciel w większości przypadków nie będzie chciał uczyć swoich pracowników z kilku różnych powodów. Po pierwsze, w Polsce chirurgia to nadal często wiedza tajemna, zajęta dla dysponujących zapleczem finansowym właścicieli, a także symbol statusu i trzymania władzy w lecznicy. Chirurgia to pieniądze i ryzyko, że pracownik, który się jej nauczy odejdzie i otworzy coś swojego (co oczywiście zawsze może się zdarzyć, a nawet często się zdarza, gdyż chce on zacząć więcej zarabiać, a nie być zawsze odrobaczającym i szczepiącym internistą). Właściciel nie chcąc uczyć pracowników (którzy oczywiście w ogóle chcą) chirurgii uwiązuje ich u siebie na niższym i gorzej płatnym stanowisku oraz doprowadza do gigantycznej przepaści zarobkowej pomiędzy nim, a pracownikami na niższym szczeblu. Znane są mi przypadki (pojedyncze), gdzie właściciel lecznicy zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, zaś jego lekarze 3 tysiące, technicy najniższą krajową. Kolejną kwestią jest fakt, że część właścicieli lecznic tej chirurgii (i nie tylko) nie umieją, gdyż nasze bardzo liberalne prawo pozwala w tym momencie otworzyć gabinet weterynaryjny praktycznie każdemu, a doświadczenie nie jest nawet wymagane. Pojawia się wtedy paradoks drugi tzw….
Obwoźni specjaliści vs. małe gabinety
Coraz częściej spotykani są krążący specjaliści, szczególnie w dużych miastach w Polsce. Niestety jako branża pacjentów odsyłać sobie nie chcemy, w strachu (często słusznym, a czasem nie) przed nieuczciwą konkurencją, bądź utratą zysku. Lepiej jest zamówić specjalistę do siebie i zapłacić mu nawet 80 % kosztu usługi (jeśli dysponuje swoim sprzętem) i mieć choćby te 50 zł. Dobre i 50zł, prawda? Za udostępnienie lokalu, umówienie pacjenta, przyjęcie opłaty, obsługę recepcji, dezynfekcję narzędzi, opiekę pooperacyjną etc. W Warszawie od lat funkcjonuje grupa tzw. obwoźnych chirurgów, ostatnio obserwuję też inne specjalizacje np. obwoźne anestezjolożki. Znów okazuje się, że zamiast zainwestować w kursy, wiedzę, rozwój własnych pracowników i ściągnięcie kapitału do lecznicy, sporo właścicieli nadal woli oddać gigantyczną część zysku komuś z zewnątrz. I tak krążą te osoby po 8-10-15 lecznicach, konsultują lub operują po 2-3 pacjentów i dzięki temu osiągają (oczywiście też swoją ciężką pracą, zainwestowanym czasem i pieniędzmi w rozwój i sprzęt) zarobki rzędu 8-10-20 i więcej tysięcy netto miesięcznie. Pójście w skrajną specjalizację sprawia też, że osoby te doprowadzając swoją wiedzę i kunszt medyczny do najwyższego poziomu mogą w końcu wyrwać się z okowów jednej lecznicy i braku progresu w zatrudnieniu i zarobkach i jako wolni strzelcy świadczyć usługi droższe w większej skali i żyć z większego procentu. Prosta matematyka. I powoli to oni też zaczynają dyktować warunki współpracy. Ten fenomen sprawia też, że znów mało zarabiający internista nie jest w stanie zarobić dla lecznicy więcej, bo nie ma zaplecza a także kapitału na kursy i szkolenia. Co więcej, wiele gabinetów nie ma wystarczającej liczby pacjentów (i co za tym idzie specjalistycznych, do obsługi których potrzeba np. echo) oraz tak niskie ceny, że ledwo jest w stanie na siebie zarobić. Ale o tym kiedy indziej.
Co więcej, system wynagrodzenia oparty na % od zysku sprawia, że lekarze zaczynają ze sobą konkurować w obrębie zespołu, nie chcą dzielić się pacjentami, a także gorzej zarabiają i frustrują się w okresach, w których w lecznicy po prostu jest mniej pacjentów. Zdarza się też, że zaczynają dyskredytować członków zespołu, aby pacjent przyszedł tylko do nich. Ma to szczególnie miejsce w przypadku droższych usług np. specjalistycznych/chirurgicznych, gdzie kolega z zespołu może zarobić, a nie my. % od zysku sprawia również, że dochodzi do dramatycznego rozstrzału zarobków w obrębie lecznicy – od techników i personelu pomocniczego, po internistów/lekarzy pierwszego kontaktu i specjalistów/chirurgów. Dramatem jest też sytuacja, w której lekarze pracują na noce np. od 20 do 8 rano i w przypadku, kiedy nie przyjmą żadnego pacjenta, dostają 50 zł (słownie: pięćdziesiąt złotych) za nocny dyżur. Liczą wiec na to, że przyjmą kogokolwiek, żeby w ogóle coś zarobić. Wyliczenie wpływów z nocnych dyżurów na podstawie np. 100 kolejnych nocy i uśrednienie zarobku dla lekarza – np. 200 zł za nocny dyżur na podstawie wyników z obliczeń sprawi, że lekarz czuje, że jego praca ma jakąkolwiek wartość. Nie ma myślenia – dobra, lepsze 50 zł za przespaną noc, niż nic. Jaką wartość ma wtedy nasza praca?
Czego chce od Ciebie szef?
Jak już uzmysłowimy sobie dwie powyższe rzeczy i fakt, że wielu pracodawców nie przewiduje dla nas znaczących podwyżek, lub żadnych, (chyba, że zagrozimy odejściem – co jak wiem od znajomych lekarzy czasem jest ostatecznym rozwiązaniem, jednak jak już zdecydują się na pozostanie, niesmak pozostaje), warto w natłoku rozmaitych ofert o pracę zastanowić się, czego nasz potencjalny szef w ogóle od nas oczekuje. Podzielę się z Wami moimi doświadczeniami z pracy w kilkunastu placówkach weterynaryjnych w kilku krajach i moim przepisem na bycie “employable” (czyli taką, którą chcą zatrudnić wszyscy) – ponad 90% moich pracodawców na kontraktach locum, chce z miejsca abym została na zawsze. Dlaczego tak jest? Ponieważ wiem, czego ode mnie oczekują i jakie są ich tzw. “ukryte oczekiwania”, które z łatwością przekraczam.
Pierwszy raz o oczekiwaniach pracodawców weterynaryjnych usłyszałam na spotkaniu z konsultantką ds. biznesu weterynaryjnego Alison Lambert podczas kongresu IVSA UK&Ireland w Notthingham. Mówiła ona wtedy, że głównymi ukrytymi oczekiwaniami twojego potencjalnego szefa są poza podstawową wiedzą internistyczną, wykonywaniem prostych zabiegów chirurgicznych (co w Polsce oczywiście nie ma praktycznie miejsca, chyba, że jesteś synem szefa lub masz wielkie szczęście) są: umiejętność pracy na samodzielnym stanowisku, umiejętność pracy w grupie, logiczne myślenie i przede wszystkim… pozytywny stosunek do pracy! Niestety naszą narodową przywarą jest malkontenctwo i narzekanie i niestety z tym ostatnim często mamy problem. Pominę tutaj umiejętności tzw. twarde, które całkowicie zależą od tego, ile nabyliśmy doświadczenia i jak przyswoiliśmy wiedzę ze studiów, kursów, staży, praktyk. Jednak ktoś, kto nie ma pozytywnego stosunku do pracy nie utożsamia się też z marką lecznicy, jest trudny we współpracy, wiecznie niezadowolony, ma muchy w nosie itp… jest fatalnym kandydatem do pracy. A to można w łatwy sposób zweryfikować już podczas dnia próbnego w lecznicy.
Skupmy się zatem na dwóch pozostałych ważnych kwestiach – pracy na samodzielnym stanowisku i pracy w grupie. Z tym pierwszym często nie mamy problemów, gdyż jako naród jesteśmy indywidualistami. Ktoś nawet powiedział, że naszym sportem narodowym jest grzybiarstwo – idziesz na nie sam, zbierasz w tajemnicy najlepsze borowiki dla siebie, nie mówisz innym gdzie rosną, a na koniec depczesz grzybnię żeby inni nie mogli skorzystać. To nasze myślenie, nikt nas od małego nie uczy pracy w grupie, uczeni zaś jesteśmy konkurowania ze sobą – o stopnie, o wyniki, o oceny na kolokwiach, o względy szefa. Łączymy się razem zazwyczaj w biedzie lub przy kolejnej tragedii narodowej, rozpamiętując dawne krzywdy i świeże rany.
Z tą współpracą w zespołach weterynaryjnych w Polsce często niestety jest bardzo kiepsko i wiem to od wielu moich kursantów, studentów i kolegów po fachu. Mamy wielu wybitnych specjalistów indywidualistów, którzy nie potrafią się dogadać z resztą zespołu. Standardem są opowieści, które słyszę od znajomych lekarzy o notorycznym obgadywaniu siebie nawzajem, rozpowiadaniu nieprawdziwych plotek (przez koleżanki z zespołu lub byłych pracodawców lub pracowników), nastawianie przeciwko sobie, konkurowanie o względy szefa, o uznanie, kto jest w lecznicy najmądrzejszy itp. itd. Atmosfera w wielu lecznicach jest średnia, w niektórych zła, lub bardzo zła. Wszystko rozbija się o niskie poczucie własnej wartości (nieleczone), zawiść, gorsze od innych zarobki (często w tajemnicy udaje się dowiedzieć, ze koleżanka z zespołu na tym samym stanowisku lub technik zarabia od nas więcej), brak interpersonalnych właściwości, które ogóle umożliwią pracę w grupie z innymi. Część osób nie umie zwracać uwagi lub tego w ogóle nie robi i udaje że wszystko jest ok, część tej krytyki nie umie przyjmować, obraża się lub nastawia zespół przeciwko komuś i na koniec pokazuje środkowy palec koleżance z zespołu za jej plecami (prawdziwa historia). Kim trzeba być, żeby krytykować i wyśmiewać innych przy reszcie zespołu? Jak można mobbingować innych i traktować ich jak popychadło? Te historie notorycznie powtarzają się w moim rozmowach z kolegami po fachu oraz w licznych mailach, które dostaję od lekarzy i studentów z całej Polski. Jeśli nie spróbujemy chociaż przez moment wczuć się w to, co myśli druga osoba oraz traktować innych, tak jak sami chcielibyśmy być traktowani – z szacunkiem, uwagą i empatią – nie możemy mówić o jakiejkowiek pracy w grupie.
Obowiązki lekarza weterynarii
Wróćmy jeszcze do pracy na indywidualnym stanowisku. Może się zdarzyć, że będziesz samodzielnym lekarzem i będziesz musiał przyjmować sam pacjentów bez pomocy technika. Co powinieneś umieć aby móc wykonywać swoje obowiązki (na przykładzie lekarza psów i kotów)? Oto lista:
- profilaktyka (standardy szczepień i odrobaczania, diety weterynaryjne), diagnostyka i leczenie podstawowych jednostek chorobowych
- wypełnianie historii leczenia i badania klinicznego podczas KAŻDEJ wizyty (z tym jak bardzo źle często jest nie ma co dyskutować, napiszę też osobny post o robieniu raportu medycznego)
- umiejętność odpowiedniego pobrania próbek (np. krwi, kału, wymazu), a także zinterpretowania badania krwi, kału, moczu, wymazu, RTG, prostej cytologii (np. ucho, skóra) i sporządzenia stosownego opisu i wypełnienia opisu próbki np. do badania histopatologicznego zleconego zewnętrznemu laboratorium
- umiejętność korzystania z podstawowego sprzętu weterynaryjnego (np. pozycjonowanie pacjenta do RTG, badanie paskowe moczu, refraktometr weterynaryjny, mikroskop, analizator do hematologii i biochemii itp. itd. – zależnie czym dysponuje lecznica i jakie otrzymasz wsparcie merytoryczne dalej – wtedy EKG, USG, echo etc…)
- umiejętność logicznego myślenia, konstruowania procesu diagnostycznego i zlecania kolejnych badań dodatkowych w celu postawienia trafnej diagnozy – z tym wielu lekarzy ma olbrzymi problem i zamierzam o tym napisać osobny post
- umiejętność wyceny usługi i zaproponowania właścicielowi różnych opcji diagnostycznych i terapeutycznych (temat na osobny post)
- zarządzanie własnym czasem i trzymanie się godzin przyjęć, monitorowanie stanu poczekalni i czasu oczekiwania pacjentów (sic! o tym też będę pisać niebawem więcej)
- obsługa terminala płatniczego, kasy fiskalnej (opcjonalnie)
- informowanie szefa/przełożonego/recepcjonistki/technika itp. o stanie leków, materiałów jednorazowych, stanie sprzętu – aby móc złożyć zamówienie na czas
- kontakt z pacjentami – dzwonienie z wynikami, informowanie o przebiegu operacji, pytanie o progres leczenia itp…
- świadczenie usług weterynaryjnych przekraczając oczekiwania właścicieli, czyli sprawiając, że ich satysfakcja jest wysoka i wrócą do lecznicy jeszcze raz, a co za tym idzie zapewnią zysk lecznicy a także zasilą twoją pensję
- listę można rozszerzać i dodawać dalsze obowiązki…
Kim jest idealny lekarz weterynarii?
No dobrze, skoro wiemy już wszystkie powyższe rzeczy zastanówmy się nad tym, co poza wiedzą i doświadczeniem sprawiają, że chce nas i pracodawca i klient. Na moim szkoleniu “Techniki komunikacji z trudnym i wymagającym klientem” przedstawiam uczestnikom wyniki badań przeprowadzonych w USA, które wykazały, że właściciele zwierząt oczekują od lekarza weterynarii:
– uprzejmości (nie wywyższania się, szanowania zdania klienta, mówienia spokojnym tonem, przyjacielskiej atmosfery)
– dostępności (w godzinach przyjęć; za tym idzie też punktualność – a z tym wiele lecznic ma gigantyczny problem. Chodząc z moim psem w liceum do jednego gabinetu, a później na praktyki studenckie pamiętam, jak wysiadywałam w kolejce, a później klienci czekali niejednokrotnie po 2-3 godziny. Czas dzisiaj jest dobrem luksusowym i tak sam jak my mamy go mało, tak samo ma go mało nasz klient. Poprzez trzymanie się terminów i UMAWIANIE PACJENTÓW NA GODZINY – co jest standardem na całym świecie, możemy zachować harmonogram wizyt i lepiej zarządzać czasem i pokazać klientowi, że go szanujemy i traktujemy poważnie.)
– umiejętności słuchania (O umiejętności słuchania i fakcie, że większość lekarzy notorycznie przerywa właścicielom poświęciłam cały osobny temat podczas mojego szkolenia. Niestety część lekarzy od razu przechodzi do badania, zbiera wywiad niedokładnie, lub w ogóle. Część pyta i nie słucha odpowiedzi, inni pytają i wpisują coś do komputera, przytakując klientowi nie słuchają jego odpowiedzi.)
– kompetencji (wiedza+doświadczenie)
To cztery najważniejsze składowe i brak którejkolwiek dyskwalifikuje lekarza w oczach szefa i klienta. Znam świetnych, kompetentnych specjalistów z wielkim doświadczeniem i gigantyczną wiedzą, którzy niestety są niegrzeczni, pyszałkowaci, traktują innych z góry, podważają kompetencje innych lekarzy przy właścicielu i zachowują się po prostu nieetycznie. Co sprawia zatem, że większość moich pracodawców o mnie walczy i chcę żebym została? Cztery powyższe oraz fakt, że przynoszę lecznicy zysk, umiem pracować w zespole, mam pozytywny stosunek do pracy, szybko się uczę, jestem elastyczna, mam łatwy kontakt z ludźmi, nie panikuję w stresie i troszczę się o innych.
Wspólne standardy dla wszystkich
Jak zatem ustalić oczekiwania wobec lekarza weterynarii? Po prostu spisując aneks do umowy (posiłkując się np. moimi wskazówkami) i tworząc wytyczne lecznicy tzw. guidelines book, którym dysponuje KAŻDA zagraniczna lecznica, w której pracowałam i żadna z polskich (pracowałam i byłam na praktykach w kilku). Takie wytyczne to zazwyczaj 30-60 stron, których przygotowanie na początku może być czasochłonne, ale później zaoszczędzi nam wiele czasu, mówienia, rozczarowań i niedomówień. Pracownik może się z nimi zapoznać i przeczytać np. o protokołach profilaktyki lub zachowaniu tajemnicy firmowej. Wszyscy gramy wtedy do jednej bramki, postępujemy według tych samych zasad, za których łamanie (szczególnie tych etycznych) będą wyciągane konsekwencje. No dobrze, a jak zweryfikować czy pracownik rzeczywiście umie, to co mówi? Przy każdym kontrakcie otrzymuję tzw. skills matrix, czyli 3-4 strony A4 czynności lekarsko-weterynaryjnych i chirurgicznych i w skali np. 1-4 notuję jak pewnie czuję się przy ich wykonywaniu (1 – nigdy czegoś nie robiłam, 2 – widziałam i przy pomocy wykonam, 3 – robiłam kilka razy, 4 – robię regularnie) – czynności np. sterylizacja suki, opracowanie przypadku nefrologicznego/hepatologicznego, opracowanie prostych złamań, stabilizacja i diagnostyka pacjenta po wypadku komunikacyjnym itd…
I jeszcze słowo na koniec. Nie będzie możliwe podniesienie zarobków dla lekarzy pierwszego kontaktu przy tak niskich niejednokrotnie cenach usług weterynaryjnych i dumpingu cenowym uprawianym przez część lecznic weterynaryjnych. Nie będzie też możliwe, gdy zakładami leczniczymi dla zwierząt zarządzać będą ludzie, którzy nie mają żadnego wykształcenia lub wiedzy marketingowo-managerskiej. Interniści nie będą też zarabiać więcej, jeśli będą wykonywać tylko tanie usługi i nie będą przynosić lecznicy większego zysku z usług (często już bardzo tanich). Lekarze weterynarii małych zwierząt nie będą też zarabiać więcej w gabinetach jednoosobowych zajmujących się tylko profilaktyką i leczeniem podstawowych chorób, gdyż po prostu ich usługi są nieskalowalne (czyli kierowane do jednego zwierzęcia w określonej jednostce czasu czy osobogodzinie). Tych pracodawców nie będzie stać na zapłacenie pracownikowi więcej, bo po prostu wpływ lecznicy może na to nie pozwalać i błędne koło się zamyka. Wielu pracodawców przewiduje podwyżki, jednak młodzi ludzie po prostu też nie chcą tyle czekać i przy tak niskich startowych pensjach po prostu decydują się na otwarcie własnego gabinetu. Jest też oczywiście grupa pracodawców która może, ale nie chce zapłacić lekarzowi więcej, ale to już osobny temat…
Autor: lek. wet. Natalia Strokowska
W kolejnym artykule przybliżę wam oczekiwania pracowników lecznicy weterynaryjnej, a także częste błędy popełniane przez szefów lecznic, które sprawiają, że wasi pracownicy odchodzą gdzie indziej, bądź wolą otworzyć własny gabinet (czasem niedaleko was).
anon says
Warto rozwinąć temat szarej strefy, czyli płacenia po stołem, najniższej krajowej na umowie, gównianych GŁODOWYCH pensji i ogólnego wyzysku. Pracodawcy żyją jak pączki w maśle, a początkujący weterynarze bez zaplecza finansowego od rodziców nie mają szans na godne życie! Ciekawe co na to pracodawcy?
Natalia Strokowska says
Bardzo ważny temat, jednak unikałabym całkowitej generalizacji, bo są też dobrzy i zaufani pracodawcy. Zgadzam się jednak, ze lekarze na początku kariery mają ciężko i z tego też względu nie zdecydowałam się na proponowany staż za 800 zł, gdyż nie dałabym rady się utrzymać…
Magda says
Widzę, że nie tylko ja dołożyłabym do tego kwestię rozbieżności w oficjalnych a rzeczywistych zarobkach. Na początku być może większość pracowników uzna, że nie ma to dla nick większego znaczenia ale po paru latach przychodzi moment kiedy się idzie na zwolnienie lekarskie, urlop macierzyński lub stara się o kredyt hipoteczny…. i wtedy jest jeden wielki smuteczek.
Natalia Strokowska says
Jak najbardziej. Nie sposób wyczerpać wszystkie tematy w jednym tekście. Na pewno będę na ten temat jeszcze pisać.
PS says
Trafione w punkt.
była wetka says
Dokładnie tak jest. Najgorsze to, że wymagania niesamowite, soboty pracujące, dostępność pod telefonem, w gabinecie sklepik zoologiczny, sama na dyżurach a proponują pensję 1500 netto . Jeśli w ogóle jest umowa. Żenada.
BylyPracownik/Pracodawca says
Niestety należy popatrzeć z drugiej strony…chcąc zarabiać lekarze, nierzadko młodzi 1-2lat po studiach, nie wykazują kszty zaangażowania. Próba stworzenia zespołu, który rozwinie młodą lecznicę- wszyscy pracują na jedno dobro, to często fikcja. Godziny pracy od do, wyjścia bez pozostawienia po sobie stanowiska pracy w należytym ładzie, szukanie “odrobaczenie” w książkach lub internecie to jest polska rzeczywistość młodych-lemingoweterynarzy . A po odejściu rozsiewanie plotek o niewyplacalnosci, pomimo że wynagrodzenie zawsze wyższe niż na umowie, na którą
się zgadzał. Pracodawca zaoferuje większą płacę jeśli będzie widział, że te pieniądze nie idą na marne. Jeśli młody lekarz nie umnie wypracować zysku(bo nie umie/bądż nie chce umieć poprowadzić odpowiednio pacjenta) to z czego ma dostać ℅ lub podwyżkę, z pracy innych? Do przemyślenia…
Natalia Strokowska says
Dziękuję za ten komentarz. To bardzo ważne słowa! To właśnie będzie m.in. temat poruszany przeze mnie w kolejnym artykule.
Pracownik says
Niestety pracodawca który inwestuje w swego pracownika to rzadkość. Nawet w tego które naprawdę “ogarnia” . Ma wiedzę merytoryczną i praktyczną, umiejętność podejmowania trafnych decyzji i do tego robi wiele innych rzeczy, które teoretycznie nie należą do jego obowiązków. Niezależnie, ile wypracuje zysku, ilu pacjentów przyjmie po godzinach nic z tego nie ma. Nawet robiąc zabiegi (resekcje jelit, skręty, złamania, itp – z dobrym skutkiem). Na umowie minimalna, wyrównanie do trzech tysięcy (jak dobrze pójdzie) pod stołem, to chleb powszedni. A szef jest tylko szefem, nie przyjmuje pacjentów, inni młodzi lekarze na niego zarabiają i popadają w coraz większą frustrację. Chcą się kształcić, ale ich nie stać (przeciętna konferencja, nie mówiąc już o szkoleniach praktycznych swoje kosztują), a pracodawca nie dołoży. “bo co jak ja go wyuczę, a on mi odejdzie”.. zamiast zadać sobie pytanie, co będzie jak go nie nauczę a on zostanie. Pracuję w zawodzie już kilka lat i niestety nie mam dobrych doświadczeń w tej kwestii. Ani moi znajomi ze studiów, z którymi mam kontakt i pracują “u kogoś” na etacie. O każdy grosz za ciężką i dobrą pracę (często po godzinach) trzeba się upominać, a to upokarzające i wiele osób odpuści bo “mu głupio”. Nie mówiąc już o dotrzymywaniu terminów. Zdarzało mi się, że wypłatę za wrzesień otrzymywałam pod koniec listopada.. A niestety nie jestem wyjątkiem. I chyba jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, zanim w tej kwestii w tym kraju coś się znacząco zmieni na lepsze. Wiem, że dobrzy i świadomi pracodawcy też gdzieś tam są, ale póki co ze świeczką trzeba ich szukać.
Paulina says
Super artykuł! Niby wszystko takie oczywiste, ale zebrane w jednym artykule robi wrażenie i uzmyslawia skalę problemu.
Wero says
Zgadzam się w 100%. Pominę kwestię zarobków bo każdy lekarz wie jak jest, ale frustrujące jest to że przychodzisz do pracy bo szef obiecał Ci naukę zabiegów a potem okazuje się że to było kłamstwo, bo nie chcą w Tobie konkurencji. Musisz sam załatwiać sobie wolontariaty i szkolić się w takiej sytuacji, cześć z lekarzy właśnie wtedy opuszcza miejsce pracy i zakłada swój gabinet, właściwie z przymusu. Nie pomaga atmosfera pracy w większości lecznic, niby jest zespół ale trafi się czasem 1-2 osoby ktore wychodzą z założenia “każdy sobie rzepkę skrobie” nie stosuje się do zaleceń w karcie, nie konsultuje z nikim zmianę leczenia, opowiada właścicielom wprost co nie tak zrobił lekarz z zespołu (często kłamie po to aby zgarnąć do siebie pacjenta). Dla mnie to nie do przyjęcia.
Natalia Strokowska says
Niestety wiem o czym mówisz, bo przekonałam się też na własnej skórze o tym, o czym mówisz w kwestii nauki. Żeby wykastrować pierwszego psa musiałam pojechać do Indii. Co do fatalnej atmosfery i braku współpracy – niestety widzę też co się dzieje i rozmawiam z wieloma kolegami na ten temat.
ktoś says
Super artykuł i mam pytania do 2 kwestii:
– Część pyta i nie słucha odpowiedzi, inni pytają i wpisują coś do komputera, przytakując klientowi nie słuchają jego odpowiedzi. – przyznam, że ja w ten sposób robię wywiad. Pytam i od razu wynotowuję odpowiedzi. Z niektórych działów mam wywiad gotowiec, dzięki któremu “odhaczam” wszystko i mam pełny obraz choroby przy pierwszej wizycie. Kiedyś pytałam przy stole, potem badałam, a potem siadałam do komputera i znów pytałam, żeby niczego nie pomylić przy wpisywaniu wywiadu. Zaczynanie od wywiadu przy biurku i od razu spisywanie go porządkuje mi wizytę… ale nie chcę być gburem to coś sobie pisze jak człowiek mówi (do dziś wydawało mi się że nie wygląda to źle).
– tworząc wytyczne lecznicy tzw. guidelines book, którym dysponuje KAŻDA zagraniczna lecznica, w której pracowałam i żadna z polskich (pracowałam i byłam na praktykach w kilku). Takie wytyczne to zazwyczaj 30-60 stron, których przygotowanie na początku może być czasochłonne, ale później zaoszczędzi nam wiele czasu, mówienia, rozczarowań i niedomówień. – to brzmi ekstra. Jak to wygląda w praktyce? Algorytmy postępowania przy typowych wizytach? Sposoby leczenia? Czy raczej ogólniki typu jak się zachowywać, jak obchodzić ze sprzętem, postępować z danymi osobowymi? Często spotykam się z narzekaniem na pobliski większy gabinet (4-5 lekarzy, ja pracuję we 2), że tam codziennie trzeba zaczynać całą historię od nowa, że każdy ma inny pomysł i to strasznie męczące dla klientów. Nam jest teraz łatwo wszystko przedyskutować, ustalić wspólny plan. Pytanie właśnie jak sobie radzić w dużym zespole.
Natalia Strokowska says
Cz. 1 – Oczywiście! Super, że tak robisz, ja robię podobnie. Doprecyzuję – chodzi mi o sytuację, w której właściciel odpowiada i udziela wyczerpującej odpowiedzi, a lekarz coś pisze, przytakuje i potem gubi sens notując i potem musi pytać jeszcze raz. Powiem Ci jak to wygląda w Szwecji w placówce w której byłam na kontrakcie i na początku byłam sceptyczna, ale potem bardzo to doceniłam. Do właściciela idzie pielęgniarka z formatką wywiadu – lista pytań, które zawsze są stałe – notuje mi w komputerze wywiad i od razu temperaturę + wstępne obserwacje. Następnie ja odchodzę od stacji przy której pracuję – pokój przechodni z komputerami i idę do właściciela zbadać zwierzę i uzupełnić wywiad. Wiem już wtedy czego się mniej więcej spodziewać i w głowie już układam proces diagnostyczny. Następnie z właścicielem rozmawiam i zalecam co dalej będziemy robić (krew, RTG, USG itp – bookuję wszystko w komputerze) i podaję mu szacunkowy koszt różnych opcji, a następnie wracam aby w spokoju uzupełnić wywiad znowu przy mojej stacji z dala od wzroku właściciela. Każde badanie i rozmowę kończe “czy ma Pan/Pani jeszcze jakieś pytania?” Jak pada odpowiedź nie, to moja robota jest zrobiona i idę kończyć raport unikając krzyżowego ognia pytań, a także wielkiego offtopicu o życiu i problemach właściciela, którego słuchanie sprawia, że nie mogę się skupić ani skończyć moich zadań. Przy czym musze podkreślić, że klient Szwedzki po prostu tego NIE ROBI, w przeciwieństwie do wielu polskich klientów lecznic, którzy niestety traktują lek. wet. jak terapeutów i powierzycieli często trudnych, intymnych i bolesnych historii – na które nikt nas nie przygotowuje i które są dla nas wielkim obciążeniem psychicznym, a nie mają związku w ogóle z leczeniem zwierzęcia. Temu ma właśnie zapobiec ograniczenie “czasu ekspozycji” na właściciela i od tego też zależy cena wizyty – 10 min, 20 min, 30 min, 40 min – różnią się kosztem i są skalowalne.
Cz 2. Dokładnie tak jak mówisz! Podam przykładowe tematy:
– standard szczepień i odrobaczeń kociąt i szczeniąt (plus dorosłe zwierzęta) – wszyscy robią TAK SAMO
– standard sedacji i podstawowych znieczuleń
– higiena pracy i zachowania porządku (czyszczenie po sobie stołu, głowicy USG, wrzucanie igieł do pojemników, segregowanie śmieci itp..)
– korzystanie z pokoju socjalnego (czystość, wkładanie rzeczy do zmywarki)
– praca w zespole i traktowanie z szacunkiem innych
– zachowanie tajemnicy firmy
– zalecenia po i przedoperacyjne
– wykonywanie badań dodatkowych
-…
Można dodać swoje zalecenia:
– diagnostyka nadczynności/niedoczynności tarczycy, cukrzycy i innych chorób metabolicznych
– badanie dermatologiczne…
Większość to są ogólniki co do pracy w grupie, stanowiska pracy i samej lecznicy oraz polityki firmy, bo jednak większość lekarzy przestrzega tych samych standardów leczenia. Niemniej jeśli chcesz wdrożyć te same standardy leczenia, to już kolejna kwestia – tutaj w oprogramowaniu do lecznicy mamy standardowe zalecenia przygotowane zawczasu i wklejam je tylko do karty pacjenta i nie muszę za każdym razem ręcznie pisać zaleceń dla kota z cukrzycą lub np. pacjenta z Addisonem (wtedy w zaleceniach właściciel ma napisane co i za ile musimy zbadać i kiedy wizyta kontrolna + skutki leczenia sterydami, możliwe działania niepożądane etc.) – e voila!
ktoś says
Dzięki za odpowiedź 🙂
Ad 1 – tu niestety szwedzkiego stylu na razie nie wprowadzę, bo jestem sama/z drugim lekarzem, ale to na pewno przyśpiesza wizytę, więc kto wie może kiedyś
Ad 2 – trochę gotowców mam już przygotowane, głównie dlatego że nie wierzę że samo tłumaczenie ustne wystarcza (ja też nie zapamiętuje i nie rozumiem tego co mówi do mnie księgowy, informatyk czy mechanik). Jak już będą pieniądze na kolejnego pracownika to połowę roboty będą miała za sobą 🙂
Pracownik i przełożony says
Świetny artykuł. Dużo cennych uwag i wskazówek. Wiele refleksji i prawdy. Czekam na spojrzenie z drugiej strony. Jestem pracownikiem i szefem, bo często pracuje ze stażystami. Ich nastawienie bywa przerażające. Chcą się rozwijać i uczyć, ale najlepiej tylko od do. Potem uważają, że to wina przełożonych lub szefostwa, że są niekompetentni w nagłych przypadkach, a cesarskie cięcie czy zwierzęta z wypadków komunikacyjnych trudno wpisać w grafik. Niestety coraz częściej mam wrażenie, że wiedza ma być podana na tacy. Sam jako stażysta odwaliłem mnóstwo dyżurów extra licząc na te trudne przypadki pod okiem doświadczonego lekarza. Po pół roku mój szef mnie docenił. Zarobki wzrosły i satysfakcja z np. samodzielnej cesarki była ogromna. Myślę, że jak zawsze medal ma dwie strony. Pozdrawiam
Natalia Strokowska says
Bardzo ważny komentarz! O nastawieniu młodych ludzi też sporo mogę powiedzieć, bo prowadzę z nimi kursy i szkolenia, uczę na uczelni. Za myślenie od-do odpowiedzialny jest m.in. cały ówczesny system edukacji oraz ‘deforma oświaty’ i współczesny model wychowania też często na zasadzie ‘miałem dotychczas, to mi się nadal należy’. Nikt nas nie uczy logicznego myślenia, po prostu zaliczamy testy i kolokwia. Matura jest sprawdzeniem, czy umiemy podążać za kluczem, a nie dochodzić do odpowiedzi innymi drogami. To osobny temat do zaadresowania przyszłości, jednak podejmę go dopiero po obronieniu doktoratu 🙂
Paweł Adam Mucha says
Kilka kwestii:
-artykuł jednostronny z punktu widzenia pracownika
– lekarze w Polsce po studiach niestety nie maja żadnych kwalifikacji do samodzielnego leczenia
– pracownik wielokrotnie nie generuje odpowiedniego zysku
– lekarz w Polsce przez pierwsze 3 lata po studiach ma wiedzę na poziomie technika bez umiejętności
– lekarze wielokrotnie sami nie wiedza po studiach czym chcą się zająć zawodowo
– w wielu lecznicach w Polsce pracownik potrafi okradać pracodawcę: szczepienia po domach itp
– pracownicy maja wielkie wymagania finansowe, ale kiedy proponuje sie np nadgodziny to nie są chetni do pracy
– wartość zawodu w oczach klienta w Anglii, a w Polsce to przepaść !!!
– wielokrotnie z Alison rozmawiałem o marketingu bo znamy sie od lat i niestety ona tez nie porafi podjąć sie wyjaśnienia różnic, które zależne są od mentalności kraju!
Pozdrawiam i Chetnie osobiście przedyskutuje i pomogę przy tworzeniu następnego artykułu
Natalia Strokowska says
Doktorze, to są wszystko bardzo cenne uwagi i nie mogę się nie zgodzić z każdą z nich! Przygotowuję właśnie kolejny tekst będący odpowiedzią na poprzedni i przedstawieniem sytuacji z drugiej strony. Dziękuję za propozycję pomocy i na pewno się odezwę przy tworzeniu kolejnych tekstów, bo chciałabym stworzyć dogłębną analizę tematu i porozmawiać z właścicielami lecznic, jeśli będą chcieli się zgodzić. W tym momencie piszę o trudach znalezienia dobrego kandydata i procesie rekrutacyjnym. Osobny tekst powstanie napewno o percepcji zawodu przez opinię publiczną. Jestem w stanie podjąć się wyjaśnienia tych różnić, tylko wszystko po kolei i metodycznie. pozdrawiam!
nitra says
Na studia weterynaryjne idziemy by zostać lekarzem weterynarii. Przez cały okres studiów przygotowujmy się do pełnienia tej roli zawodowo. Stąd nie można wymagać by osoba z wykształcenia – lekarz weterynarii była jednocześnie managerem firmy, handlowcem, pr-owcem, copyriterem i wszystkie te dziedziny wychodziły jej perfekcyjnie. Zajęcia z marketinku to może 40h podczas studiów. Trudno wymagać by to spowodowało przeskok w myśleniu pracodawców i pracowników, by podniosło nas na wyżyny profesjonalizmu marketingowego, Można się dokształcać w tych dziedzinach oczywiśćie i wymaga tego dzisiejszy świat czy nam to sie podoba czy nie, czasu każdy ma mało a dodatkowo nie każdego lekarza weterynarii interesuje zagłębianie technik marketnigu czy social media. Żyjemy natomiast dalej w kraju gdzie za wizyte płaci sie 50 zł a nie 100 euro więc dalej i jeszcze długo nie będzie nas stać na zatrudnienie sztabu specjalistów którzy napiszą za nas profesjonalne ogłoszenie czy 60 stron z wytycznymi dla pracownika. Każda rozmowa o prace w UK to rozmowa zawsze z managerem firmy i włascicielem co u nas nie będzie standardem do czasu gdy usługi weterynaryjne i zarobki w Polsce będa wyglądać jak dziś. Wina więc za nasze własne ograniczenia nie wynika z braku profesjonalizmu gdyż nie kształciliśmy sie na profesjonalnego managera lecznicy, lecz z braków w edukacji , w szkolnictwie wyższym które zbyt mały nacisk kładzie na te dziedziny nauki jak i na miejsce i system w którym przyszło nam żyć. Zwiększanie świadomośći jest niezbędnę jak i samodoskonalenie , każdy z nas będzie i musi się bardziej postarać by zmieniać rzeczywistośc na lepszą, jednak daleko nam po nawet kilku kursach z marketingu do profesjonalisty który zajmuje sie tym zawodowo.
Paweł says
Miałbym pytanie – ile faktycznie zarabia się jako lekarz weterynarii? U “kogoś”, małe, duże zwierzęta? A właściciel przychodni albo gabinetu?
Czy faktycznie taki właściciel gabinetu czy przychodni to praktycznie każdy z nich jest takim “krezusem” i zarobki “na swoim” są tak wysokie – rzędu kilkunastu/kilkudziesiecu tysięcy miesięcznie netto? Czy dotyczy to garstki specjalistow, posiadaczy klinik z wieloma pracownikami, obsługujących rzeźnie, fermy etc?
Mimo wszystko, w porównaiu do rynku pracy po wielu innych zawodach to i tak źle nie jest 🙂 Są spore możliwości a nie szklany sufit rzędu 4 tysiące po 20 latach pracy w zawodzie.
Natalia Strokowska says
To bardzo ogólne pytanie, zaś odpowiedź uzalezniona jest od regionu oraz specjalizacji. Można pracować u kogoś i zarabiać 1800-2400 zł, można i zarabiać 7-10 tys. W dużych zwierzętach zarobki są lepsze, jednak jest o praca totalnie nieprzewidywalna godzinowo. Lepiej zarabiają chirurdzy, gorzej interniści – jeśli jest się na % od usługi, co jest zrozumiałe.
Znam właścicieli gabinetów, mających 15-20 tys zysku co miesiąc, znam kierujących przychodnią, którym zostaje 4000. dużo zalezy w jakim mieście się pracuje i regionie, jaka jest konkurencja, zamożność klientów itp.
Paweł says
Jakie przychodnie są w stanie zapewnić te 10-15tysiecy zysku? Mowimy tu o dochodzie netto?
Natalia Strokowska says
Będąc chirurgiem specjalistą lub np. ortopedą lub kimś, kto przyjeżdża i wykonuje zabiegi na 60-80% od usługi i obstawiając kilka placówek, można spokojnie wyciągać 1000 zł i więcej dziennie przy pełnym obłożeniu, stąd takie zarobki.
Michał says
Oczywiscie są to zyski na rękę, po opłaceniu wszystkich opłat, podatków etc?
Ja obecnie pracuję za 4 tysiące pięćset brutto, umowa b2b. {Po opłatach zostaje niewiele. Niewiele a pracy ogrom.
5 lat w zawodzie.
Natalia Strokowska says
Nie, od tego trzeba odjąć podatek dochodowy i ZUS. Nie wiem jakie kto ma koszty, bo sporo obwoźnych specjalistów bierze np. sprzęt w leasing, a tutaj szczegółów nie znam.
Paweł says
Dziekuje. To są zarobki na rękę po opłatach zus dochodowego etc? Ja na razie dopiero studia ale warto wiedziec w co pójść.
Natalia Strokowska says
od tego dochodowy i ZUS. rozstrzał jest olbrzymi w zarobkach. Zależy też często od pory roku.
Paweł says
Witam obecnie 2 lata w zawodzie, pracuje na etacie w małej przychodni, mamy super zespół, świetna atmosfera, dobrze prosperuje, zajmuje się całą interną , chirurgią “miękka” jestem po kursach usg więc to też w miarę porządnie ogarniam. Na rękę zarabiam 4500 zł. Chodzę też na 4 nocki w miesiącu do innej lecznicy 300 zł za noc . Trochę nie rozumiem tego tabu na temat zarobków, mówmy otwarcie ile zarabiamy,
Ads says
Bardzo szeroki i ciekawy artykuł. Niestety liczyłam, że autorka uchyli rąbka tej wielkiej tajemnicy i dowiem się w końcu ile zarabia większość weterynarzy pracujących w lecznicach małych zwierząt (za pełny wymiar godzinowy). Podane dane samemu można sprawdzić, jednak nie są one tak dobrym źródłem informacji jak rozeznanie osoby już pracującej w zawodzie.
Natalia Strokowska says
Nie jest to żadna wielka tajemnica, już piszę 🙂 oficjalne dane, jedyne jakie mamy z badania Sedlak&Sedlak to mediana rzędu 4220 zł brutto. Co drugi lekarz weterynarii zarabia 3390 do 5340 zł brutto. Jednocześnie 25% zarabia poniżej 3390, a 25% — powyżej 5340 zł brutto. Tak wynika z danych Wynagrodzenia.pl ze stycznia 2020 r.
Po studiach zarabiałam 16 zł do ręki lub 20 zł do ręki na czarno bez umowy, ponieważ moi pracodawcy w 2014 roku nie chcieli mi dać oficjalnej umowy. Nie jest rzadkością ze lekarz ma na papierze najniższa krajowa i resztę ma pod stołem albo jest na działalności gospodarczej i wtedy ma 35-35 zł brutto za godzinę na fakturę. Mam nadzieje, ze teraz wszystko jest jaśniejsze 🙂 mowie oczywiscie o małych zwierzętach.
Słowem – na rękę wychodzi między 1800 a 2400 zł po studiach, wielu lekarzy 5 lat po zarabia 3000 zł na rękę na etat, zdecydowanie mniej powyżej tej sumy, rzadko wychodzi się powyżej 5000 zł pracując na pełnym etacie u kogoś. Można zarabiać więcej często pracując więcej w obrębie jednego miejsca lub pracując w klinice całodobowej, gdzie jest wyższy utarg.
Pozdrawiam,
Natalia Strokowska
Jacek says
Jak bardzo dochodowe są prywatne praktyki? Jaki % od ceny – zabiegu, usługi – stanowią koszty lecznicy a jaki marża?
Natalia Strokowska says
Nie da się łatwo odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ zysk netto zależny jest od kosztów pośrednich i stałych dla danego ZLZ, a te są różne dla gabinetów, lecznic, przychodni i klinik. Zależą od bardzo wielu kwestii – wynagrodzeń personelu, kosztów leków, innych wydatków, leasingu sprzętu, kredytów hipotecznych lub czynszy za lokal i szeregu innych kosztów oraz kosztu dostępności lekarza/gabinetu czyli osobogodziny pracy. Weterynaria jest branżą niskich marż, w porównaniu na przykład do stomatologii lub medycyny estetycznej. Zysk powinien wynosić conajmniej 10%, natomiast z moich doświadczeń wynika, że wiele nie osiąga 10%, tylko np. 6-7%, ale są też takie, które generują zysk powyżej 20, nawet 25%. To wszystko zależy od generowanego obrotu, efektywności pracy lekarzy, tego czy szef pracuje (np. operuje) i przede wszystkim wykonywania usług, a nie sprzedaży leków. Podsumowując – sama marża na danej usłudze jest bardzo zmienna i dopiero patrzenie na sumę usług z miesiąca jako całość ma sens, bo na każdej z nich od szczepienia po zabieg chirurgiczny narzut jest zupełnie zmienny i wynika z kosztów pośrednich oraz czasu, w jakim dana usługa jest wykonywana. Mam nadzieję, że pomogłam! NS
mirek88 says
Jaki przykładowy zysk – netto, po zusie i opłatach, może osiagnac gabinet weterynaryjny albo przychodnia, taka dwóch trzech lekarzy?
Natalia Strokowska says
Tym zajmuję się podczas profesjonalnego doradztwa biznesowego analizując każdy przypadek z osobna i biorąc pod uwagę szczegółowe dane finansowe za cały rok kalendarzowy. Wbrew obiegowej opinii nie jest to fortuna jak myślą niektórzy widząc swoje rachunki u lekarzy weterynarii, bo mamy wysokie koszty prowadzenia działalności (leasingi za sprzęt i kredyty za lokal potrafią u niektórych sięgać olbrzymich kwot) i wytworzenia usług. Jeśli byłby Pan zainteresowany zapraszam do kontaktu na info@vetnolimits.com. Pozdrawiam serdecznie.
technik says
Niskie marże? Wykłócałbym się, operacje, zabiegi, koszty opatrunków i leków w hurcie są niskie, szczepienia, drobne zabiegi etc
Natalia Strokowska says
W ogólnym rozrachunku niskie, tak jak powiedziałam – branie tylko narzutu na usłudze jest bezcelowe, ponieważ dużą część przychodu stanowią też leki, na lekach jest 23% VAT na usłudze 8%. Dlatego porównywanie narzutu z zabiegu sterylizacji i szczepienia nie ma sensu, bo liczy się rachunek ekonomiczny z danego miesiąca. A są gorsze i słabsze miesiące, w których jest większy, bądź mniejszy ruch i różna liczba wykonanych wizyt i zabiegów. Owszem, na zabiegu narzut będzie duży, ale on pokrywa często pensje personelu, recepcji, lokalu itp – poza samą pensją chirurga. Koszty szczepionek i leków ciągle idą w górę, z lekami nie można generalizować, bo to też zależy od produktu, leki p-ko kleszczom są drogie w hurtowniach. Również wykonanie drogiego i trudnego zabiegu np. hemilaminektomii lub TPLO wymaga drogiego sprzętu czy implantów, ścieżka nauki jest kosztowna i długa. Są gabinety tanie, gdzie koszty prowadzenia biznesu są niewielkie i co za tym idzie marże. Dlatego ostrożnie z uogólnieniami, bo rzeczywiście każdy przypadek trzeba rozpisać z osobna i tym się zajmuję podczas doradztwa 🙂 NS